MAROCO



z królem


marokański horror komunikacyjny. Alfabet jest taki,że nie potrafimy nawet rozszyfrowac nazw miast na rozkładzie jazdy.Od razu jednak znajduje sie garstka zainteresowanych nami ludzi, którzy gestami i łamanym francuskim przekonują nas że chcą nam pomóc. Znamy tylko jedna nazwe miejscowości w Maroko, powtarzamy wiec w kółko "szewszewar.szewszewar" a ludzie przekazuja sobie nas z rąk do rąk i nawet nie orientujemy sie kiedy stoimy juz na stanowisku dla naszego autobusu z kupionymi biletami w reku. To nie znaczy,że wszystko pojdzie dobrze- w kazdym razie nie z naszym szczesciem. Nie wiemy, że w Maroko czas jest przestawiony o dwie godziny do tylu wiec pokoleji uciekaja nam dwa autobusy a my w rezultacie spedzamy pol dnia na dworcu











Chcemy iść tylko zobaczyć opuszczony meczet a lądujemy u plantatora haszu.
"we will drink a litte bit, we will smoke a little bit, come on my friend" nie dało sie odmówić...

Sain, bo tak nazywa sie nasz nowy "przyjaciel" prowadzi nas gdzieś w góry na każdym kroku wynajdujac nam jakieś atrakcje,w stylu pozowanie z osłem czy zdjecie na kamiennym stole.
OD JEGO STRONY

OD NASZEJ STRONY







mordercze Opuncje. posiłek okupiony cierpieniem, małe igiełki wbijaja sie niezauwazenie w ciało



powrotny rejs z Tangeru. Wielu z pasażerów wygląda jakby płyneło pierwszy raz w życiu do tego jest sztorm a ludzie nawpiepszali sie kanapek z pokładowego baru. można było zobaczyć iście dantejskie sceny. Były też akty bohaterstwa i solidarności ale generalnie ciężko. śmieszno-strasznie.